Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 558
Rok wydania: 2014
Pani porucznik Phoebe MacNamara - jedna z najlepszych negocjatorek
policyjnych i zarazem samotna matka - nie boi się nikogo. Odważna i
wrażliwa, obawia się tylko miłości i dlatego trzyma mężczyzn na dystans.
Tak też postępuje z Duncanem, właścicielem baru, który jednak nie
zamierza dać za wygraną. Gdy Phoebe staje się celem prześladowań
psychopaty, pomoc Duncana okazuje się niezbędna... Kapitalny portret
silnej kobiety w obliczu wielkiego zagrożenia i historia romansu,
którego miało nie być. Fenomenalna autorka bestsellerów "New York
Timesa" wznosi się na wyżyny powieścią o kobiecie, która bez strachu
stawia czoło niebezpieczeństwom, ale musi się jeszcze zdobyć na odwagę,
by ulec miłości.
Lubię powieści Nory Roberts. Połączenie romansu z wątkami sensacyjnymi,
kryminalnymi i obyczajowymi w książkach tej autorki bardzo mi odpowiada. Podoba
mi się również fakt, że wątek romantyczny obecny w powieściach Roberts zwykle nie
przytłacza fabuły, że uczucia bohaterów rozwijają się na tle ciekawych
wydarzeń. „W samo południe” jest tytułem, który zawiera w sobie typowe dla
prozy Nory Roberts elementy, jednak ta konkretna powieść mnie nie przekonała –
to tytuł dobry, ale ciężko było mi się wkręcić w akcję. Ani fabuła ani
bohaterowie nie wywołali we mnie specjalnie mocnych emocji. Byłe letnio, a
momentami powiewało nudą i fabularnym przegadaniem.
Phoebe McNamara to samotnie wychowująca córkę policjantka,
która w zespole pełni rolę negocjatorki. Podczas jednej z akcji poznaje bogatego i sympatycznego właściciela baru –
Duncana Swifta. Mężczyzna od razu zwraca uwagę na charyzmatyczną i pełną
pewności siebie, rudowłosą policjantkę. Bohater robi wszystko, by zbliżyć się
do Phoebe. Kobieta, choć początkowo podchodzi do nowej znajomości z dystansem,
dość szybko daje się oczarować przystojnemu i troskliwemu Duncanowi. W tle
historii miłosnej rozgrywają się bardziej dramatyczne i nieprzyjemne wydarzenia.
Główna bohaterka musi poradzić sobie z agresywnym mizoginem, który jest jej podwładnym.
W międzyczasie ktoś zaczyna podrzucać na werandę jej domu martwe zwierzęta. Phoebe
będzie musiała odkryć kim jest jej prześladowca.
Nie wiem, co nie zagrało w trakcie lektury, ale „W samo
południe” czytałam tak trochę na automacie – skoro już zaczęłam czytać to
skończę, nawet jeśli odbieram fabułę jako taką sobie. Może winę za taki odbiór
powieści ponosi ekranizacja, którą obejrzałam kilka lat temu. Może chodzi o to,
że pamiętałam w jakim kierunku będzie rozwijała się wykreowana przez Roberts
historia i w związku z tym zabrakło mi podczas lektury pewnego elementu
zaskoczenia. Znajomość filmu zdecydowanie mogła wpłynąć na moje postrzeganie
tego tytułu, w którym główny wątek kryminalny nie stanowił dla mnie tajemnicy. Szkoda,
że tak się stało, że nie odczuwałam podczas lektury dreszczyku emocji, który
niechybnie by się pojawił, gdybym nie miała żadnego pojęcia o treści książki.