wtorek, 19 lutego 2013

Kwestia wyboru

 "Kwestia wyboru" (A Matter od Choice, 1984) wyd. Amber (1997) znalazła się niegdyś w serii książek  "Wszystko dla Pań" dodawanych  do czasopisma "Pani Domu". Żałuję, że wówczas nie zbierało się u nas tej kolekcji. Przyznam jednak, że z przeczytanych dotychczas przeze mnie książek Nory Roberts  ta podobała mi się najmniej. Gdybym od niej zaczęła swoją znajomość z pisarką, to zapewne nie byłaby ona długa. Na szczęście na początek trafiłam na coś całkiem przyzwoitego, a potem była już tendencja zwyżkowa.

Wróćmy jednak do "Kwestii wyboru", która okazała się wyborem nietrafnym. Schematyczna, przewidywalna, i choć z nutką sensacji (śledztwo, przemyt, strzały snajpera), to zbyt romansowa i w tej warstwie banalna, słaba. 

James Sladerman, zwany "Slade" pracuje w policji, jest znakomity w swym zawodzie (kontynuuje rodzinne tradycje), ale jego pasję stanowi pisanie - właśnie tworzy swą drugą powieść. Nadkomisarz Dodson (kojarzył  mi się on z prokuratorem z serialu "Gliniarz i prokurator" choć nie był łysawy  i nie miał psa, jak wnioskuję z opisów) zleca mu nietypowe zadanie - ma zostać "bodygardem" jego chrześnicy, Jessiki, córki zmarłego przed paru laty sędziego Sądu Najwyższego w Connecticut. Antykwariat prowadzony przez dziewczynę jest ważnym punktem przerzutowym w zakrojonym na szeroką skalę przemycie kosztowności. FBI prowadzi śledztwo, tropy prowadzą właśnie do tego sklepiku - ktoś tam pracujący macza palce w przestępczym procederze. Czy Jessika jest w to zamieszana? Czy grozi jej niebezpieczeństwo? Slade ma to sprawdzić, pozostając incognito. Oficjalnym powodem jego pobytu w posiadłości sędziego jest pomoc w uporządkowaniu i skatalogowaniu obszernej biblioteki, a także potrzeba spokojnego miejsca do pracy twórczej. James niezbyt ma ochotę "niańczyć zepsutą bogaczkę, która albo szmugluje dla rozrywki, albo jest zbyt tępa, żeby widzieć, co się dzieje pod jej własnym nosem...", ale musi podporządkować się poleceniom przełożonego. Nie wie, jak odmienne od rzeczywistości okażą się jego przypuszczenia.
Nietrudno się domyślić, że tych dwoje coś połączy i to szybko.

Wątek sensacyjny związany z przemytem nie jest porywający, nie wymaga od czytelnika główkowania, kto za tym stoi, a rozwiązanie - nie zaskakuje.
Całość wydała mi się zbyt melodramatyczna. Tego właśnie określenia potrzebowałam od początku pisania tego tekstu. Nie można jednak zaprzeczyć, że czyta się szybko i przyjemnie - bez zgrzytów.
Niestety, stawiam minus.

W tomiku oprócz tekstu opowiadania znalazłam ciekawostki biograficzne na temat autorki i listę jej książek.

2 komentarze:

  1. Osobiście lubię tę książkę Nory Roberts. Biorąc do ręki romans raczej się spodziewam, że dwoje głównych bohaterów coś połączy. W tej powieści nie ma zjawisk nadprzyrodzonych, cudów, legend, czarownic czy podróży w czasie. To sprawnie napisana książka o wątku romansowo-sensacyjnym, którą lekko się czyta, a głównych bohaterów można polubić. Jeśli mam ochotę pogłówkować nad zagadką kryminalną - sięgam po Donnę Leon, Marininę albo Mankella. Gdy mam chęć na odstresowujący romans - biorę którąś z książek Nory Roberts. Nie zgodzę się zatem z Twoją opinię i książkę powyższą oceniam na spory plus.
    Pozdrawiam
    Asia
    PS. Błagam - zwracaj uwagę na ortografię...

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisałam po prostu swoje wrażenia, nie każda fabuła każdemu się podoba, mi akurat nie podeszła, nie polubiłam bohaterów. Owszem, spodziewałam się, że bohaterów coś połączy, to zdanie odnosiło się do zarysu fabuły, a nie stanowiło wyrazu mojego zaskoczenia rozwojem wydarzeń. Nie liczyłam na kryminał w rodzaju Mankella, ale moim zdaniem, kwestia, kto stał za przemytem, była podana "kawa na ławę", ten wątek mnie rozczarował - a mam prawo do rozczarowań i subiektywnych odczuć.
    Zgadzam się, że książki Nory Roberts są odstresowujące, jednak nie każda mnie zachwyca. Poprzednio opisana przeze mnie "Z nakazu sądu" dla odmiany bardzo mi się podobała, a plus i minus są wynikiem ich zestawienia obok siebie.
    Pozdrawiam,
    Aga

    PS. Śmiem twierdzić, iż z moją ortografią nie jest tak tragicznie...

    OdpowiedzUsuń