Tam, tam, tadamm....tam tam tadamm... Dźwięki słynnego marsza
Mendelssohna byłyby znakomitym akompaniamentem do tej książki, albowiem
jej tematyka krąży wokół spraw weselnych.
Parker Brown, mieszkająca w odziedziczonej po tragicznie zmarłych
rodzicach pięknej posiadłości, wraz z przyjaciółkami zakłada "Przysięgi"
- firmę organizującą śluby i inne uroczystości. Każda z kobiet zajmuje
się inną branżą: Mac (Mackensie) jest niezrównaną fotografką, Emma -
wspaniałą florystką, a za torty i desery Laurel niejeden dałby się
pokroić. Parker - wiodąca bohaterka tej części - odpowiada za całość od
strony organizacyjnej, jest "wielozadaniowa", ambitna, perfekcyjna i
niezawodna. Potrafi zachować zimną krew, nawet gdy o piątej rano budzi
ją telefon od rozhisteryzowanej panny młodej, umie rozwiązać każdy
konflikt i dba o najmniejszy szczegół. Ba, nawet podczas ceremonii i
przyjęcia ma przy sobie "niezbędnik" z rzeczami typu agrafka, igła z
nitką, czy taśma klejąca.W natłoku zajęć codziennie znajduje czas na
ćwiczenia na siłowni.
Czy jednak jest coś, a raczej ktoś, kto sprawi, że idealnie poukładany
świat panny Brown zatrzęsie się w posadach? Przecież to byłoby bez
sensu, gdyby nikt taki się nie zjawił. Oczywiście, że się pojawił, tylko
nie był to rycerz na białym koniu, a czarnowłosy mechanik samochodowy
na motocyklu., typ obok którego obojętnie przejść nie można: "Jego
dżinsy były podarte na kolanach i poplamione olejem na udach. Czarna
koszula i rozpięta kurtka dopełniały wyglądu seksownego niegrzecznego
chłopca, który nie zawsze chadza prostymi drogami." (s. 33)
Parker Brown i Malcolm Kavanaugh - to zestawienie to mieszanka
wybuchowa, daleko im do słodkiej pary gołąbków, żadne z nich nie odda
pola drugiemu. Na ewentualną możliwość ich związku kładą cień trudne
przeżycia z przeszłości, oboje są zamknięci w sobie, nieufni. Cóż, może
kuchnia pani Grady ( świetnie gotującej gosposi) stanie się
przestrzenią, w której bohaterowie ogłoszą pakt o nieagresji...a może
ambaras przy kolejnym organizowanym ślubie, paradoksalnie okaże się
pomocny....
Mac, Emma, Parker i Laurel są jak cztery muszkieterki albo jak jeden mąż
- wyjątkowo zżyte ze sobą, zgrane, wspierające się nawzajem. Dzięki
przyjaźni i ogromnemu zaangażowaniu ich firma rozwija skrzydła. One
same też jak na skrzydłach mkną do ołtarza. Ich partnerzy również tworzą
zgraną paczkę kumpli, jeden z nich - Del - to brat Parker. Punktem
kulminacyjnym powieści jest ślub rudowłosej Mac. Wydarzy się tam jednak o
wiele więcej, biorąc pod uwagę główny wątek dotyczący Parker.
W tej książce znalazłam wszystko to, co lubię w twórczości Nory Roberts:
dużo fajnych, barwnych postaci (oprócz wymienionych dziewczyn i ich
partnerów sympatię wzbudzają pani Grady i Kay - matka Mala), ciekawe tło
( praca "weddingplanerek" i związane z tym perypetie), dużo dialogów,
cięty język- riposty bohaterów, zarysowanie innych wątków ( np.
dzieciństwo i życie Malcolma, historia z matką Mac, opowieść o pani G.,
trauma wypadku), czyli cała warstwa obyczajowa, która dla mnie
ważniejsza jest od wątku romansowego, będącego osią powieści tego typu.
Walorem są również opisy bajecznych dekoracji kwiatowych, tortów,
sukien ślubnych. Może nie są jakieś kunsztowne literacko, ale
przemawiające do wyobraźni.
Była to bardzo przyjemna, relaksująca lektura. Nie muszę mówić, że z happy endem.
"Miłosne przysięgi" (tytuł oryg. "Happy Ever After") stanowią IV tom
"Kwartetu weselnego", ale bez przeszkód można je czytać odrębnie. Każda
bowiem część to opowieść o (głównie uczuciowych) perypetiach jednej z
czterech przyjaciółek. Być może kiedyś poznam je wszystkie.
dziewczyny ja także kocham Norę! i jestem jej fanką już ponad 11 lat;)) przeczytałam praktycznie wszystkie jej książki;P i mam ponad 100;) dlatego zapiszę sobie wasz blog i będę go odwiedzać! pozdrowionka dla Was;)) a ta seria jest świetna i muszę przyznać, iż pierwsza i czwarta część podobały mi się najbardziej...może ze względu na pary i łączące je relacje;)
OdpowiedzUsuńMarto, a może do nas dołączysz?Zapraszamy!
UsuńI przepraszam, że tak zaniedbałam tu zaglądanie.
Ja zaczęłam czytać tę autorkę niedawno. Kiedyś, kiedyś miałam w ręku jakąś jej powieść, ale to było kilka lat temu, więc może dobrze nie pamiętam, ale wydawała mi się niezła - w swoim specyficznym gatunku oczywiście. A podczas tych wakacji ponownie po Norę Roberts sięgnęłam i - szczerze mówiąc - trochę się rozczarowałam. Powiedzcie, czy to styl autorki, czy też wina tłumaczki, takie "kwiatki" (wspominam o nich w opisie moich wrażeń po lekturze "Nocy na bagnach Luizjany")? Bo już sama nie wiem. Liczyłam na relaks, a tylko się denerwuję przy czytaniu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZapewne są i lepsze i gorsze książki, mi też nie wszystkie tak samo się podobają.
UsuńHej Slow Nice Life, ja tłumaczyłam Miłosne Przysięgi, ale nie tłumaczyłam Nocy na Bagnach Luizjany, więc prosiłabym Cię o większą precyzję wypowiedzi. Dziękuję i pozdrawiam.
UsuńXenia Wiśniewska
Bardzo podoba mi się ta ślubna seria. jakoś niedawno zamówiłam sobie wszystkie tomy i w końcu mogłam je przeczytać w odpowiedniej kolejności i taki porządek rzeczy podoba mi się najbardziej.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że jak czytałam kiedyś trzeci tom, to zastanawiałam się jakim cudem nieco ciamajdowaty pan profesor zawitał w świecie Mac... Albo seksowny pan mechanik (bohater ostatniego tomu) też pojawił się już we wcześniejszych tomach. Wprawdzie sporadycznie, ale jednak.
Może to ta moja miłość do wszelkiego rodzaju sag i serii, ale lubię czytać tomy w odpowiedniej kolejności, bo wtedy wiem, co dalej z moimi ulubionymi postaciami. I nawet jeśli w kolejnych tomach pojawiają się tylko sporadycznie, to jednak cieszą mnie te nowe informacje. Akurat W tej serii nie ma mowy o sporadyczności, bo dziewczyny mieszkają razem, więc siłą rzeczy w każdym tomie jest ich całkiem sporo. A mężczyźni to trzeba przyznać, że im się udali ;)
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń